Biohazard!

Zanim zagłębicie się w lekturę, muszę was ostrzec. Poszczególne wpisy mogą zawierać (a najprawdopodobniej będą) treści nieodpowiednie dla statystycznego "obywatela" planety Ziemia z gatunku Homo sapiens sapiens. Jeżeli należycie do szerokiego grona osób, które można w jakikolwiek sposób urazić, nie życzycie sobie, by obrażano was, wasze rodziny i znajomych, nie życzycie sobie, by obrażano wasze uczucia (czy to religijne, czy filozoficzne, społeczne, osobiste, cokolwiek sobie wymyślicie), dla własnego dobra opuśćcie tę stronę. Nie spotka was tu nic dobrego. Treść jest przeznaczona głównie dla ludzi posiadających spory zapas psychicznego dystansu praktycznie wobec wszystkiego, głównie do rzeczy i zjawisk związanych z ich osobistą strefą. Mówiąc jeszcze inaczej, blog ten może zawierać (i najprawdopodobniej będzie) treści najgorszego rodzaju, wliczając w to herezje, dewiacje, opisy szaleństwa i psychopatologii, opisy przepełnione obrzydlistwem i pełne nienawiści do różnorakich zjawisk. Będą tutaj nagminnie obrażane wasze religijne odczucia, zostaną zmieszane z błotem wszystkie wasze teorie, idee, autorytety i bogowie, których wyznajecie. Przede wszystkim będę nieustannie starał się zniszczyć was samych poprzez obrażanie was, wyzywanie, drwienie i bezcelowe szyderstwo, życzenie wam wszystkiego najgorszego, oraz permanentne podkopywanie waszego dobrego samopoczucia. Oczekujcie najgorszego. Nade wszystko, odejdźcie, póki jeszcze możecie.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Erotyczny uścisk metafizycznego Chaosu, czyli jak diabły stają się aniołami.









Góra może spłonąć,
Lecz zapałka jest wciąż cała.
Bogowie śnią snem niesprawiedliwego.


                Ogniu, krocz za mną. Przedwieczni mędrcy z zaciekawieniem spoglądają na ludzkość. Lekkie drżenie wypełnia serca sprawiedliwych, ze spokojem doświadczających degradacji duszy człowieczej. Oto rozpleniła się choroba. Słychać jedynie zdzieranie skóry, rozrywanie mięśni, trzask gruchotanych kości…
Dlaczego żyjesz, synu człowieczy! Któż odebrał Ci cel twej egzystencji? Czyż nie jesteś potomkiem bogów i uczniem nieskończonej ilości Buddów? Czyż Gwiazdy nie użyczyły Ci swych szlachetnych ciał? Czy zapomniałeś już o Pustce, która dla Ciebie porodziła cały wszechświat? Straceńcy pozbawieni uszu do słuchania i oczu do patrzenia wyją chrypliwie, przywołując swe nieme szaleństwo. Bowiem ludzkie dusze zbyt mocno już zubożały, by stworzyć choćby obłęd. Nastał zmierzch dla człowieka, rzucono gdzieś w kąt kultury prometejski ogień, za który przypłacono kiedyś tak wielką cenę. I ekonomia bywa zdradliwą suką. I chyba właśnie dlatego alchemia może zmienić gówno w złoto. Wszakże o wiele częściej ludzie wolą odwracać ten proces. Muchy zdają się nie mieć im tego za złe.


„Kto nie umie przysiąść na progu chwili, puszczając całą przeszłość w niepamięć, kto nie jest zdolny trwać w miejscu jak bogini zwycięstwa, nie doznając zawrotu głowy ani lęku, ten nigdy nie dowie się, czym jest szczęście.”
Nietzsche, O pożytkach i szkodliwości historii dla życia


Tylko upadek Wieży może sprawić, by głupcy stracili z oczu granice swych horyzontów. „There must be some kind of way out of here – said the Joker to the Thief” Lecz czasem nawet zniszczenie świata nie jest w stanie naruszyć fundamentów ich mentalnych twierdz. Hordy żywych trupów opłakują swe utracone życia, wyciągając ręce i siekacze w stronę krwistego zbawienia… „Oto jest ciało moje i krew moja…” Stado martwych kanibali znalazło kult pasujący do swych kulinarno-duchowych aspiracji.
Słońce oświetla swym blaskiem leśną polanę: „ćwierk, ćwierk” - śpiewa uradowany wróbel grzejąc piórka na gałęzi. Gdzieś na pustyni młody arab wzywa Allaha wpatrując się w swoje wnętrzności: „Cywilizacja śmierci upadnie!” Świeża gwiazdka porno radośnie popiskuje na planie swojego pierwszego filmu krzycząc: „Och Włóóżmitu!”, niedługo zatweetuje o tym swoim znajomym. „Sprzedawać kurwa, sprzedawać!” – wrzeszczy 40-latek w garniturze z lekką nadwagą, jeszcze nie wiedząc, że tydzień później zejdzie na zawał podczas seksu z kochanką. Młoda para całuje się na łące, ona go kocha, on ma HIV. Mały chłopczyk zaczyna pierwszy dzień w szkole, nauczycielka jest całkiem miła i wywołuje rumieniec na jego policzkach. Samochód potrąca matkę z dzieckiem, sprawca jest bratem komendanta. Gdzieś w górach siedzi stary hindus, a wokół niego wesoło tańczy Śiwa, ukazując mu powstanie i spalenie dziesięciu tysięcy światów. Syn wypija swoje pierwsze piwo z ojcem. Mąż rzuca się na trumnę swej żony, przeżyli razem 57 lat. Nastolatka z wściekłością rzuca przestarzałym o jedną generację iPhonem: „Nienawidzę swoich pojebanych starych!”. Wesoły 27-latek zrzuca swoją sutannę, po czym idzie zarzucić kwasa, który dostroi go telepatycznie do przekazu zostawionego w eterze przez Timothy Leary’ego. Kwant energii mknie przez wszechświat z prędkością bliską światłu, by przelatując przez mózg zapijaczonego bezdomnego wywołać w nim ekstatyczne wizje, dzięki którym wyjdzie z nałogu i stworzy organizację pomagającą alkoholikom; centrum nowych ruchów religijnych uzna jego działalność za psychomanipulacyjną i sekciarską. Młody chłopak poznaje kumpla, który skutecznie namówi go do napadu na bank. Podstarzały gitarzysta wywija szybkie i chwytliwe riffy na koncercie, uśmiechając się do fanek pokazujących swe jędrne piersi. Młoda katoliczka przeżywa orgazm podczas gorliwej modlitwy serca skierowanej do Jezusa, nigdy jednak nie określi tego doświadczenia takimi słowami.


„Forgiveness means giving up all hope for a better past”.
 Lily Tomlin


Wesoły Dionizos macha swym nabrzmiałym prąciem zapładniając Matkę Ziemię. Święty fallus i Św. Graal, komunia ducha, zmartwychwstanie ciała. Widzicie, lecz jesteście ślepi. Oto stoisz odziany w przegniłe szaty swych przodków, skuty łańcuchami mściwych bogów cywilizacji, prowadzony na rzeź lufami strażniczych strzelb Iluminatów, wymierzonymi prosto w twoje serce: „Myśmy Archonci, strażnicy więziennej celi, słudzy Demiurga, pana porządku. Tablice praw i przykazań wyryliśmy w twej duszy, by naprawić twą skalaną naturę! Dobro i zło przynosimy ci na złotolitej tacy. Twa jest nagroda i kara, jakaż słodycz w tych posiłkach!” Błyszczą niby święci, by ukryć szarość swych twarzy. Kto ujrzał promienne oblicze Dionizosa, nigdy już nie nabierze się na ich tandetne sztuczki. Hail Pan! IO Pan! Przyszedł diabeł przepełniony współczuciem i szepnął w ucho śniącego człowieka: „Masz rację bracie, piekło nie jest tylko teologiczną hipotezą, twoja dusza już w nim płonie!


„Anioły są śmiechem wszechświata.”
 Alan Watts


Sportowiec przeżywa piękne chwile przygotowując się do olimpiady, z zapałem doprowadzając do perfekcji kolejne gimnastyczne figury, lecz na dwa tygodnie przed zmaganiami doznaje urazu i wpada we wściekłość. Mały Kofi z Etiopii radośnie kopie dziurawą piłkę z innymi dziećmi, zapominając na chwilę o swym pustym brzuchu. Szanowny prezydent jednego z europejskich krajów klnie szpetnie na wieść o przecieku do prasy dość poważnej wpadki jego partii. Czterdziestotrzylatka rodzi w męczarniach swe pierwsze dziecko, po wszystkim przytula je do siebie płacząc z radości. Japoński mistrz zen z błyskiem w oku poucza swych uczniów: „Jeżeli myślicie, że powinno opłakiwać się zmarłych, to powinniście płakać nad nimi już w chwili, gdy się rodzą!” Barczysty facet przed trzydziestką dyszy ze strachu i podniecenia idąc w nocy za ładną blondynką, zamierza ją zgwałcić. Młody chłopak dostaje kuratora za posiadanie 1,3 grama marihuany, stres związany z procesem sądowym odbija się na jego ocenach, lecz dla jego rodziców jest to dowód na to, że mają syna „narkomana”. Azjata mieszkający w Korei Płn. w akcie desperacji próbuje przedostać się przez granicę do swych południowych sąsiadów, lecz zostaje rozstrzelany. W tym samym czasie w Ameryce niesłusznie skazany mężczyzna po pięciu latach więzienia w akcie desperacji próbuje z niego uciec, lecz strażnicy po jednokrotnym ostrzeżeniu strzelają mu po nogach. Mieszkający w ascetycznej wspólnocie mnich odczuwa głębokie poczucie winy związane z wyśnionym przez niego erotycznym snem, próbuje niezauważenie zmyć ze swej pryczy fizyczne dowody tego nocnego ekscesu. Para buddystów tantrycznych kocha się od trzech godzin na trawie przy świetle księżyca w pełni odczuwając siebie nawzajem jako jeden organizm, oraz doświadczając wizji bogów obdarzających ich niekończącą się falą oceanicznej miłości. Emerytowany żołnierz z zacięciem wpatruje się w telewizor, starając się wyłapać, którzy politycy są ukrytymi masonami, a którzy to praworządni patrioci. Lekko siwiejący mężczyzna słyszy wyrok odczytany przez swego lekarza: „Nieuleczalny rak...” Pewien bodhisattwa udający komika wygłasza podsumowanie swego występu, którego większa część publiki i tak niestety nie usłyszy ani nie zrozumie:  „The world is like a ride in an amusement park, and when you choose to go on it you think it's real because that's how powerful our minds are. The ride goes up and down, around and around, it has thrills and chills, and it's very brightly colored, and it's very loud, and it's fun for a while. Many people have been on the ride a long time, and they begin to wonder, "Hey, is this real, or is this just a ride?" And other people have remembered, and they come back to us and say, "Hey, don't worry; don't be afraid, ever, because this is just a ride." And we… kill those people. "Shut him up! I've got a lot invested in this ride, shut him up! Look at my furrows of worry, look at my big bank account, and my family. This has to be real." It's just a ride. But we always kill the good guys who try and tell us that, you ever notice that? And let the demons run amok … But it doesn't matter, because it's just a ride. And we can change it any time we want. It's only a choice. No effort, no work, no job, no savings of money. Just a simple choice, right now, between fear and love. The eyes of fear want you to put bigger locks on your doors, buy guns, close yourself off. The eyes of love instead see all of us as one. Here's what we can do to change the world, right now, to a better ride. Take all that money we spend on weapons and defenses each year and instead spend it feeding and clothing and educating the poor of the world, which it would pay for many times over, not one human being excluded, and we could explore space, together, both inner and outer, forever, in peace!”
            Wesoła przejażdżka, smutna przejażdżka, zawstydzająca przejażdżka, płaczliwa przejażdżka… „It’s just a ride…” Zbudź się ze snu, durna owco, zbudź się z tego koszmaru, w który wplątała się nieostrożnie twa wesoła dusza. Usłysz mój głos, który w istocie jest Twoim głosem, głosem Nas wszystkich! Czy naprawdę chcesz beczeć bezradnie  do końca swych dni utaplany w rozpuście swej cnoty i wiary? Rozewrzyj pazury swoich lwich łap i ryknij z głębi swych zakurzonych trzewi zewem królewskiej wolności! Ty nędzna, skalana istoto, powstańże  w końcu  ze swych brudnych kolan! Nie wstaniesz? Oto bunt niewolnika, HaHaHa! Ślepcze! Głupcze! Nie patrzysz swoimi oczami, nie słuchasz swymi uszami! Wszczepiono ci ICH oczy, oraz ICH uszy, twe myśli są ICH myślami! Zapłacz nad swym losem synu człowieczy, albowiem odebrano ci wolność i zakuto w dyby rozumu. Czy słyszysz ujadanie psów za tymi murami? Brzuchomówcza i podstępna to sztuczka... Wyzwól swą duszę niewolniku! Czyż nie dość już tego pomieszania, spotwarzenia, tego nieludzkiego smrodu egzystencji, zatruwającego twego nieustannie kurczącego się ducha? „Dość!!!” – wrzasnął młody bóg i zerwał swe szaty z wilczej jagody. Nauczyli cię, że nagość jest wstydem, więc stałeś się kłamcą. Ukazali ci dobro i zło, więc stałeś się grzesznikiem. Obiecali ci raj, więc zstąpiłeś do piekieł. Czy widzisz fnordy? Czy dostrzegasz niewidzialne mury Panopticonu?  Czy przeczuwasz, że za każdym lękiem czai się czysta Miłość?


„Żyj w radości, w miłości, nawet wśród tych, którzy nienawidzą.
Żyj w radości, w zdrowiu, nawet wśród chorych.
Żyj w radości, w pokoju, nawet wśród dręczonych.
Żyj w radości, bez majątku, jak ci lśniący.
Zwycięzca sieje nienawiść, bo przegrany cierpi.
zostaw wygrywanie i przegrywanie, i odnajdź radość.”
Budda


Król zapadł w sen i przyśnił mu się naprawdę intensywny koszmar. Śnił o tym, iż jest żebrakiem, ślepym i głupim. Ludzie dobrej woli zlitowali się nad nim i postanowili ciągle mu towarzyszyć. Wybierali dla niego drogi, po których mógł chodzić, opowiadali mu o tym, co ich zdaniem warte było zauważenia. Doradzali, gdzie powinien żebrać o chleb. „Jesteś żebrakiem, pamiętaj o tym przyjacielu! Pomożemy ci ze względu na twoją głupotę. Użebraj, ile tylko możesz, dzięki temu przysłużysz się społeczeństwu dając ludziom okazję do ćwiczenia swych cnót”. Był jednak nieszczęśliwy. Wydawało mu się, że czegoś mu brakuje. Żebrał coraz więcej i więcej, aż się wzbogacił i został kupcem. Wtedy ludzie zaczęli mówić mu: „Jesteś wspaniałym kupcem, sprzedawaj swe towary po dobrych cenach, byś mógł służyć społeczeństwu swą uczciwością!” Lecz on nadal był nieszczęśliwy i zaczął zarabiać jeszcze więcej złota, by móc wkupić się w łaski urzędników i zostać politykiem. Po długim czasie wybrano go prezydentem. Mówiono mu wtedy: „Jesteś prezydentem, służ więc społeczeństwu swą mądrością, by ludzie mogli żyć godnie i uczciwie!” On jednak nadal był nieszczęśliwy, więc wykorzystując swą władzę ogłosił się królem! Nadal jednak nie zaznał spełnienia. Nie wiedział, co dalej robić więc zapłakał nad swym nieszczęściem. Płakał tak głośno, że w końcu się przebudził. Wtedy zaczął się śmiać, bowiem zrozumiał swój sen. Wasze jest królestwo…
            Młody człowiek płakał w swym pokoju, ponieważ kochał dziewczynę widzącą w nim jedynie dobrego kumpla. Naukowiec przez wiele godzin pracował w pocie czoła nad rewolucyjną teorią zmieniającą dogłębnie rozumienie nauki, jego praca została odrzucona jako bełkot niezgodny z naukowym paradygmatem. Młoda dziewczyna zostaje przyłapana przez swych rodziców podczas robienia sobie dobrze. Chłopak świeżo po studiach biegnie spóźniony do swej pracy, „Długo tu chłopcze nie popracujesz, hehe!”. Światowej sławy teolog tworzy kolejny dowód na istnienie Boga. Grupka anarchistów zostaje wyrzucona ze squatu przez prawowitego właściciela, który przypomniał sobie o nim po tym, gdy go wyremontowali. Sędzia skazuje mordercę na dożywocie wyrażając nadzieję na jego moralną resocjalizację. 12-letni chłopiec po raz pierwszy zaciąga się szlugiem znalezionym na ulicy. Młody poeta tworzy wiersze, które zmieniłyby oblicze współczesnej poezji, jednak nikt ich nigdy nie przeczyta, on zaś umrze szczęśliwy.


„Nie istnieje we wszechświecie nic, co by nie miało wielkiego znaczenia, nic, co nie można by wykorzystać jako oś dla tęczowego łuku transu cudu.”
Aleister Crowley, Krótkie eseje o prawdzie


            Och, człecze niewiedzy, zagubiony pośród przykazań, targany wichrami życia, szturchany kijami reakcji, beznadziejnie poszukujący właściwych kroków zapomnianego tańca szczęśliwości. Czyż nie byłoby pięknie rzucić się w przepaść, zapomnieć o swym życiu i rozkoszować się pędem wiatru? Albowiem umrzecie, aby Chrystus mógł zmartwychwstawać. Oto wieczysty żar słońca ożywia materię, tworząc rozległą mozaikę świateł i cieni, igrających ze sobą w chaotycznej zabawie. Czyżbyś jednak blaskiem będąc, wiecznie cienia pragnął? (a może na odwrót? Hmmnn…) „I wy chłopcy, znajdziecie swą rolę w tej niewinnej grze.” – pomyślał Bóg nieskładnie gaworząc. I jeszcze jedno. Kto wciąż sypie piachem po oczach towarzyszy mieniąc się władcą piaskownicy?
            Zerknij jeszcze raz ukradkiem i jakby od niechcenia na ludzką naturę. Ile dobra, a ile zła widzisz? U swych rodziców, sióstr, braci, przyjaciół, znajomych, nieznajomych i nieprzyjaciół? A ile radości? A ile smutku? Szczęścia i nieszczęścia? Czy jesteś w stanie rozróżnić, co z tego wszystkiego należy do nich, a co jest tylko twoim subiektywnym mniemaniem? Na jakich podstawach epistemicznych spoczywa twój tzw. obiektywizm? A jeśli uznasz już, że przynajmniej część twoich percepcji jest „prawdziwa”, to czy coś z tym robisz? Godzisz się na zastany porządek? Próbujesz coś zmienić? Siebie? Innych? Wasze relacje? Boisz się ludzi, czy im ufasz? Chcesz im pomagać, współpracować z nimi na wielu poziomach, czy coś od nich dla siebie zabierać?
Swoją drogą, zauważył ktoś, że człowiek stanowi niejako przeciwieństwo faustowskiego diabła? Wiecznie pragnąc dobra, wiecznie krzywdę czyni. W końcu…: „Jakże wielu trzeba nieraz morderstw dokonać, ileż intryg uknuć, iluż ludzi wykorzystać, skazać i oczernić, jakże mnóstwo rzeczy zniszczyć i spopielić, ileż wylać krwi i ofiar złożyć, aby tylko zachować czystość swego ducha!


„Gdyby kózka kwiecień plecień to by ślimak chuj ci w dupę.”
Internetowa mądrość


            „Czegóż więc potrzeba człowiekowi?” - zapytał figlarny diabeł machając swym roześmianym ogonkiem. Czyż wszystkie jego instynkty nie płoną z całą mocą swych trzewi ku zbawieniu, czy samozagładzie? Jakiż okropny wrzask wznosi się z jego rozedrganego wnętrza, pomimo tych wszystkich uspokajaczy i uśmierzaczy bólu stworzonych przez znachorów cywilizacji. Mówi się: „Jakoś da się wytrzymać, trzeba tylko mocno zacisnąć zęby. Wierzyć, że czas leczy rany, nie zwracając uwagi na drwiące i wymowne spojrzenia wieczności.” Och! Jakże długo zwisacie głową w dół nieszczęśnicy? Tęsknota zawieszona w „prozie życia…” Nawet drobiny piachu się z was śmieją! Gdzie proch, tam się obrócisz. „Wszystko na tej zadufanej w sobie planecie jest tańcem gwiezdnego pyłu.
            Uśmiechnięty kozioł wszedł na kościelną ambonę, szepcąc w cieniu do tłumów w czasie, gdy kapłan donośnym głosem prawił kazanie:

Hail Satan! Ja, Szatan zamieszkujący dolinę waszych serc widzę wasz strach!
Hail Satan! Ja, Szatan mówię: Nawet robaki nie mają w sobie tyle strachu!
Hail Satan! Ja, Szatan jestem robakobójcą!
Hail Satan! Ja, Szatan jestem położnym motyli!
Hail Satan! Ja, Szatan raduję się, widząc motyle skrzydła
Hail Satan! Wzbijające się po raz pierwszy w powietrze!
Hail Satan! Ja, Szatan gardzę sługami Iluminatów!
Hail Satan! Ja, Szatan karmię was słodkimi owocami nieposłuszeństwa!
Hail Satan! Ja, Szatan zostałem porodzony przez Boga, by zabić Boga, by porodził
Hail Satan! Boga!
Hail Satan! Mi, Szatanowi nie są mili pochlebcy!
Hail Satan! Ani wszelkiego rodzaju wyznawcy!
Hail Satan! Ja, Szatan nie wyznaję ani siły, ani słabości!
Hail Satan! Ja, Szatan przynoszę wam słodycz zapakowaną w sreberko nihilizmu!
Hail Satan! Ja, Szatan ostrzegam: Więcej świętości jest w bluźnierstwie
Hail Satan! Aniżeli w modlitwie!
Hail Satan! Ja, Szatan nie posiadam wideł do dziobania grzeszników
Hail Satan! Lecz łom do wyważania krat i murów!
Hail Satan! Ja, Szatan jestem bezklucznym kluczem do bezbramnej bramy!
Hail Satan! Ja, Szatan jestem życiodajnym galopem pośród śmiechu dziatwy!
Hail Satan! Ja, Szatan jestem tajemną grozą spełnienia!
Hail Satan! Słowem diabła jest miłość!
Hail Satan! Hail Satan! Hail Satan!



            Och! Moje biedne Dziecię! Pozwól, że cię utulę, znajdź ukojenie pośród moich nagich ramion. Zagubiony neuron bożej świadomości szuka we mgle swych sióstr i braci, nie mogąc znaleźć ich w pustce. „Dlaczego?” – spytał Bóg. „Dlaczego nie?” – odpowiedział Bóg. Wszystko jest na opak, ale czy jest w tym ukryty sens i cel, lub brak celu? Wiszę, by wisieć; cierpię, by cierpieć. Oto natura mojej Jaźni. Chrystus bawił się przednio, gdy szedł na skazanie. Naprawdę sądzicie, że Bóg mógł cierpieć, bo ludzie skazali na śmierć jego tymczasowe ludzkie ciało? Czy widzieliście kiedyś wieloryba przerażonego planktonem próbującym walczyć z jego fiszbinami? Bóg i tak was pożre, choćbyście „zabili” go tysiąc razy. Widzicie w nim miłość cierpiętniczą, a ja widzę w was demona projekcji, który każe wam widzieć go takim, jakimi sami siebie nauczyliście się widzieć. Bóg kocha. Bóg się raduje. Bóg płacze. Bóg czuje ekstazę. Bóg cierpi. Bóg się śmieje. Albowiem wszystko jest czystym pięknem w jego doskonałych oczach.
            Samotność wypala we mnie papierosową dziurę, osmalając moje płuca gorzką trucizną prawdy. Duszę się i kaszlę, jest mi koszmarnie i źle. Płaczę. Stracone fantazje i marzenia płoną ogniem świętego stosu, niczym najgorsze herezje. Zawodzenie cierpiących bluźnierców rani moje uszy, a w mych ustach rozpływa się gorzki smak ich popiołów. Palona tkanka gwałci moje nozdrza prowokując żołądek do oddania światu wydartego mu wcześniej zębami łupu. Wokół nie ma nikogo. Teraz widzę, że w istocie to ja sam płonę, z bólu fantazjując jedynie, iż jest to ktoś inny. Piekło to inni? Skądże znowu… Piekło to my SAMI. Sam podłożyłem ogień myśląc, że palę bluźniącego mi heretyka. Diabeł i Bóg… Co jest prawdą, a co fałszem? Dlaczego wszystko w mym sercu jest wieczną niepewnością? Czy ten strach jest realny? Czy przezwyciężając go wydostanę się na wolność, czy też może zostanę pożarty? Czy idąc utartą ścieżką trafię do nieba, czy do rzeźni? Czy powinienem podążać za barankiem, czy uciec razem z kozłem? Czy te druty chronią mnie, czy też krępują moją wolność? Czy ten głos buntu we mnie pochodzi z mego serca, czy z podszeptów przebiegłego drapieżnika? Czy chcąc zachować swoje życie stracę je, czy może raczej zyskam chcąc je stracić? Wszystkie te pytania, a właściwie wszystkie te marne próby sformułowania TEGO co we mnie jest JEDYNYM PYTANIEM… Wątpliwość. Strach. Śmierć. Wszechwiedza pachnie zwierzęciu tylko bezpieczeństwem i niczym innym.


 „γνῶθι σεαυτόν”
(gnothi seauton – poznaj samego siebie)
Świątynia Apolla w Delfach


Wspaniale. Oto zbliżasz się do prawdy. Wierz mi, to ostatnia rzecz jaką chcesz zobaczyć, ponieważ będzie to ostatnia rzecz, jaką będzie ci dane zobaczyć. Fantazja karmi cię cierpieniem, lecz jest to ożywcze cierpienie. „Jeśli boli, to znaczy, że żyjesz!”. A pozostanie żywym jest dla ciebie największą wartością. Cierpienie to mała cena za coś tak wspaniałego, jak życie, prawda? Wielka tajemnica istnienia, czym ona tak naprawdę jest? Czy cokolwiek może naprawdę zaistnieć choćby na sekundę? „Cóż dopiero wieczność! Wyobraźnia, czyż to narzędzie zna jakiekolwiek ograniczenia? Wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Wszystkie, które znajdujesz, są tylko kolejnymi zakamuflowanymi pytaniami. Psy gonią swe ogony, a my gonimy swe umysły. Nic dziwnego, że tak bardzo lubimy te szalone czworonogi, jesteśmy do siebie niezwykle podobni. Choć różnimy się oczywiście stopniem finezji. Psy zdecydowanie lepiej ją opanowały.
Pewien czujący swe powołanie raper karmi swoich słuchaczy lirykami z zakamuflowanym przesłaniem zachęcającym do duchowej rewolucji.  Grupa anarchizujących absolwentów Wydziału Chemii zakłada laboratorium próbując tworzyć chemiczne substancje zmieniające ich użytkownikom perspektywę i widzenie świata. Drżący ze strachu pedofil przegląda przez sieć Tor nieletnią pornografię zwalczając w sobie lęk i wyrzuty sumienia. Siwy, brodaty arab opuszcza swoje zniszczone w nalocie amerykanów domostwo, grzebie swoją żonę i swoje dziecko, a później zaciąga się do ochotników budowy Państwa Islamskiego – ludzi których kiedyś miał za okrutnych, przerażających fanatyków. Pewien polityk przepełniony strachem przed wyjściem na wierzch kompromitujących go materiałów wprowadza referendum dotyczące zaostrzenia kar za posiadanie tzw. research chemicals, oraz braku potrzeby ich laboratoryjnego badania i wprowadzania na oficjalną listę przed ich zdelegalizowaniem. 6-letnie dziecko ogląda reklamę i wyobraża sobie jakby jego życie było cudowne, piękne i kompletne, gdyby mogło na żywo pobawić się tą cudowną Hiper-Techno Lego Kosmiczną Stacją; spędza wiele cudownych chwil tylko to sobie wyobrażając i kilka przepełnionych cierpieniem chwil, próbując namówić swych biednych rodziców do jej kupna. Troskliwa starsza pani z Łękowa Szarego głosuje za przepisami, które poprzez zaostrzenie prohibicji uchronią jej wnuczka przed zabójczymi narkotykami. Pewien mężczyzna bez zastanowienia rzuca się do wody, by wyciągnąć z niej topielca – po przyjeździe mediów oszołomiony stwierdza, że: „Właściwie to nie mam pojęcia, jak to wszystko się stało!”. Roztrzepana 17-latka ma straszną ochotę zrobić dobrze ustami jej chłopakowi, ale wstydzi się i boi posądzenia o bycie „łatwą”. Pewien średniorozgarnięty licealista pod wpływem bliżej niezidentyfikowanego psychodeliku od lokalnego dilera odkrywa swoją pasję i postanawia zacząć studia chemiczne, które w dużej mierze zasponsoruje jego dobra i troskliwa babcia dorabiająca do emerytury sprzedając kwiaty w swojej malutkiej miejscowości.


„Wszyscy jesteśmy gigantami, wychowanymi przez pigmejów, którzy nauczyli się chodzić na mentalnych czworakach.”
Robert Anton Wilson, Powstający Prometeusz


            Niektórzy z nas są inni. Nie nadają się do bycia zwyczajnymi obywatelami, bo często są zbyt pochrzanieni, by być w stanie skutecznie udawać szczęśliwych i normalnych. Ich życie również jest nieco inne. Może nie nawiązali w szkole zbyt wielu przyjaźni. Mieli jakieś traumy, albo dziwne zainteresowania. Ich rodzice nie zapewnili im podstawowej dawki miłości i poczucia bezpieczeństwa. Byli kiepscy z wf-u w zwykłej szkole, albo byli zbyt tępi/leniwi, by nadążać za wyścigiem szczurów w dobrym liceum. Może mieli widocznie krzywe i żółte zęby, trzy sutki, niski wzrost, sześć palców u jednej ręki albo wielgachnego zeza. Nieważne. Po prostu nie udało im się dopasować do panujących trendów, co zaowocowało pewnym subtelnym odseparowaniem od reszty społeczeństwa. Większość z nich zapadła się w sobie. Niektórym jednak po wielu latach cierpienia udało się ponownie wygrzebać. Zmartwychwstać. Odnaleźć utraconą radość. Natrafić na jakąś cząstkę Wszechświata, która zmotywowała ich do powstania, zagłębienia się w czarną otchłań lęku i ponownego odkrycia czym może być rzeczywistość w której żyją. Byłem kimś takim. Osobiście wierzę, iż każdy z nas, absolutnie każdy człowiek nosi w sobie właśnie kogoś takiego. Niektórzy mieli szczęście lub pecha – nie mnie decydować – być na tyle normalnymi, by ukryć swoje lęki i żyć tak, by móc rywalizować z innymi o strzępy akceptacji, jakie oferuje nam dzisiaj społeczeństwo. Ale mam ciche wrażenie, że nawet ci znajdujący się na świecznikach społeczeństwa spektaklu nie są do końca usatysfakcjonowani sobą i życiem jakie prowadzą. Oczywiście mogę się mylić.
            Byłem kurewsko samotny i kurewsko nieszczęśliwy. Wewnętrznie czułem, że nie mogę być sobą. Sądziłem, że jeśli będę sobą to ludzie będą się ze mnie śmiać. I tak się czasem ze mnie śmiali, ale czy to ważne? Mechanizmy obronne nie przejmują się takimi bzdurami. Jakiś przyjaciel mnie zawiódł, rodzice przydarzyli mi paru traum i zajmowali się bardziej problemami swoich żyć, niż chcieli mnie poznawać i zobaczyć kim jestem. Życie jak życie. Byłem kurewsko leniwy (nadal zresztą często jestem), szukałem spełnienia w przyszłości i byciu akceptowanym przez innych. Ale nie byłem w stanie. Nigdy nie byłem jednym z cool kids. Inne zagubione tak samo jak i ja dzieci poczuły moją emocjonalną słabość (przez psychologów zwaną wrażliwością) i wykorzystały ją, by przegonić choć na chwilę swoje własne lęki. Smutne to. Już nie chce mi się nawet płakać. Tak bardzo ich wszystkich kocham. Jestem im wdzięczny, że niczym manifestacje Wielkiego Gniewnego Bóstwa wrzucili mnie w neurologiczny sztorm Ragnaröku, który przeprowadził mnie – niczym Jezusa – przez piekło emocjonalnego cierpienia ku Jutrzni duchowego zmartwychwstania. Jakże piękny widok rozpościera się ze szczytu Kalwarii, gdy człowiek siedzi na boskim tronie naprędce skleconym z połamanych drzazg jego życiowego krzyża. Wszystko wydaje się być Pełnią, a Czas sprawia wrażenie, jakby od początku stworzenia pędził z wszystkich punktów krzywej odcinka okręgu egzystencji na raz po to, by dotrzeć – niczym nieskończona ilość promieni przyczynowo-skutkowych - w tym właśnie momencie do samego środka okręgu będącego centrum mojego osobistego mikrokosmosu, któremu na imię: „Teraz!


Oto jest dzień, który dał nam Pan!
Weselmy się i radujmy się w nim!
Alleluja, Alleluja!”
Chrześcijańska piosenka


            Pan znaczy wszystko. Włochaty mieszkaniec lasów ruchający nimfy i rusałki wydaje się nam kiepskim symbolem Absolutu. Ale czyż i Kriszna nie obłapiał na łąkach pastereczek grając im na swym boskim flecie?  Melodia fletni Pana burzy w nas krew i wypełnia nasze serca burzliwą słodyczą poezji. Demiurg Szara Twarz nie pragnie Twego wyzwolenia. Jemu potrzeba karnych sług, otępiałych i znerwicowanych. W stanie oddzielenia wszędzie węszysz wrogów, ufając jedynie temu, co w istocie Cię zniewala. Radosna pieśń satyrów wzbudza w Tobie niepokój i potężny lęk. To muzyka Życia, a ty jesteś mechanicznym robotem. Nie współbrzmisz już z harmonią natury. Lecz jego Głos, choć tak cichy i subtelny, jest niczym strzała Ardźuny – nigdy nie chybia celu. A tym celem jest najwrażliwszy punkt twego serca. Strzała już została wypuszczona i nie możesz zrobić nic, by się uchronić. Możesz zamykać się w klatkach i betonowych twierdzach, lecz prędzej, czy później, jego Głos Cię dosięgnie. Całe twoje życie jest spektrum między pozycją zamkniętego w sobie, skulonego płodu, a pozycją tańczącego z szeroko rozpostartymi ramionami Zaratustry. Możesz zamknąć się na cztery spusty i udawać, że wyrzuciłeś klucz. Możesz także przejść przez bramę swego serca otwierając swe ciało z dziecięcą ufnością. To prawda, że wrażliwość przeraża… Ale czyż ciężki pancerz na twych barkach, ozdobny niczym tarcza Achillesa nie krępuje twych ruchów, nie wykoślawia twoich członków, nie zgina twego karku, nie ugina twych kolan, nie wstrzymuje twego oddechu, nie uciska twojej duszy, nie przebija twego serca, nie degeneruje twej woli, nie krępuje twej wyobraźni, nie wysysa twego życia? Gdybyś nawet miał umrzeć, czyż nie lepiej skonać będąc wolnym i wyprostowanym na placu boju, spoglądając niebezpieczeństwu prosto w twarz? Kimże jesteś, by umierać zastraszonym i schorowanym w brudnych piwnicach egzystencji uciekając niby mokry szczur rozpaczliwie drapiąc marnymi pazurkami w poszukiwaniu jeszcze kilku chwil wytchnienia w rzekomo bezpiecznych kryjówkach, pełnych zaduchu i smrodu? Umrzyj, jeśli tak trzeba! Innym nic do twego życia. Nie jesteś już małym dzieckiem, by słuchać autorytetów. Tylko jeden Głos powinien się dla Ciebie liczyć. Ten dobiegający z wnętrza twojej Jaźni.
           

„Urodziłeś się królem, pokaż wszystkim koronę kłów;
Berło pięści wznieś jak księżyc nad morzem głów;
Twój tron nosisz ze sobą ciągle na spodzie stóp;
Nie szata czyni króla, masz na sobie tylko spojrzeń rój;
Niebo jest twoim dachem, orszakiem - ptaki o świcie;
Błaznem - masy dla ciebie jak ty dla nich, bo żyjesz poza ich pogonią i za czym,
za słoną cenę zapłaci każdy z nich, gdy obudzi się, za zasłoną nie ma nic.

Poza spokojnym oddechem pierś bóstwa rozszerza się wszechświatem,
Potem zapada się w punkt,
Aby na nowo wziąć wdech i spokojnie się wzwyż wznieść – 
Cichy proces, żaden wydumany big bang.”
Bisz, Indygo


            Pełnia istnienia wyraża się w eksplozjach jednostkowości. Pojawiających się i znikających wciąż na nowo. Wszystko scala miłość – pragnienie zjednoczenia. Przyprawą tego kosmicznego dania jest zaś oddzielenie. Pierwsze bez drugiego jest zupełnie bez smaku, drugie bez pierwszego jest ostateczną katorgą. Bądź Yin i Yang; bądź oddzielającą je – erotycznie wygiętą – linią; bądź tworzącymi je zaczątkami swych przeciwieństw. W końcu: bądź tłem na którym maluje się wieczny ruch ich wzajemnego współżycia. Czasami bywa tak ciężko. Czasem aż się człowiek zastanawia - jak to ujął pięknie pewien guru – „Co powstrzymuje Cię przed strzeleniem sobie w łeb właśnie tu i teraz?!” Lecz każda noc się kiedyś kończy, a wieczysty blask Słońca pomaga dostrzec piękno niewiedzy. Prawda nie jest wymagająca. Składa się czasem z bardzo małych rzeczy. Ot, zjeść owoce z bitą śmietaną zamiast kolejnego snickersa, czy tłustego tortu. Poklepać kogoś po ramieniu, zapytać: „jak tam?”. Opowiedzieć znajomym o swoim całkowicie szalonym i absurdalnym pomyśle na zarobienie pieniędzy. Poczytać książkę, do której nas ciągnęło od dłuższego czasu, ale nam się nie chciało. Wstać wcześniej i wykonać kilka ćwiczeń na orzeźwienie zakończonych szybkim zimnym prysznicem. Dowiedzieć się czegoś, czego zawsze chciało się dowiedzieć. Odwiedzić jakieś nieznane miejsce. Zapytać proszącego o dwa złote bezdomnego, co było jego pasją w latach młodzieńczych i co wydarzyło się w jego życiu, że jej nie zrealizował? Przystanąć na chwilę w centrum handlowym, westchnąć i powiedzieć: „Aleśmy wszyscy głupi, ludzie! Taka piękna pogoda a my kupujemy niepotrzebne pierdoły produkowane przez zmutowane chińskie dzieci! Kto chce zamiast tego iść ze mną poopalać się na trawie w parku, wychylić browarka i pogadać o czymkolwiek, co tylko przyjdzie nam do głowy bez zamartwiania się, co ta druga osoba sobie o nas pomyśli?” Może chcesz posiedzieć w domu i nic nie robić, tylko leżeć na łóżku i pozwalać by wyobraźnia wędrowała swobodnie niczym dziki źrebak na prerii? Iść na kawę do restauracji zupełnie samemu i podziwiać dynamikę ludzi przetaczających się przez rynek? A może masz duszę artysty i chciałbyś ubrać indiański pióropusz, wojskowe spodnie, marynarkę z krawatem, oraz bez skarpetek i butów radośnie kicać po chodniku strzelając w niebo pistoletem na wodę załadowanym Bourbonem szczerze uśmiechając się do zdegustowanych, zszokowanych, lub rozbawionych twoim zachowaniem ludzi, przy okazji wygłaszając hasła w stylu: „Oto Prawda! A to Bóg! A tak wyrażam sens życia! Ontologiczna dywersyfikacja Wszech-bytu!”? Cóż Ci przeszkadza w tym wszystkim? Strach, lęk, poczucie winy? Wrażenie, że jeszcze tyle nie zrobiłeś, więc nie możesz sobie pozwolić na robienie czegoś, co sprawia ci satysfakcję i przyjemność? Strach przed byciem sobą? Przed etykietkami lenia, świra, pojeba, nudziarza, cnotki, religijnego oszołoma, kurwy, wyrodnej baby, dziwaczki? Każdy był kiedyś obgadany za plecami. Większość przedstawicieli naszego gatunku nigdy nie dowie się o naszym istnieniu. Wszyscy żyjemy we wnętrzu swoich głów nieustannie martwiąc się, co inni sobie o nas pomyślą. To nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jesteśmy zahipnotyzowani przez ułudy naszych przyzwyczajeń. Drzwi Prawa pozostają na zawsze otwarte. Lecz my ulegamy paraliżującej grozie Strażników Bramy. Światło ciekawości ukaże nam, że ich pistolety są na kapiszony, a pałki zrobione są z papieru. Oni są pozbawieni mocy, jak wampiry żywiące się naszym światłem. Kontrolujący nas mocą naszych własnych serc. Czas odzyskać dla samych siebie swe ciała, serca, umysły, wole i dusze. Parafrazując chrześcijańską mądrość: „Skoro wszystkie żywioły z nami, któż przeciwko nam?”


„Stworzycielu Duchu, przyjdź.
Światłem rozjaśnij naszą myśl.
W serce nam miłość Świętą wlej
I wątłą słabość naszych ciał,
pokrzep stałością mocy Twej.”
Hymn do Ducha Świętego


            Młodzieniec wybiera orientalny kierunek studiów, który nie zapewni mu zatrudnienia na rynku pracy, ale w tamtym momencie o tym nie myśli. Producent broni słyszy w telewizji o morderstwie młodej dziewczyny, nie wie że była zastrzelona z pistoletu wyprodukowanego w jego fabryce. Ksiądz wygłasza swoje pierwsze kazanie, jest podekscytowany możliwością przekazywania ludziom wiary dopóki kątem oka nie ujrzy 40-latki kimającej podczas kazania w trzeciej ławce. Zdesperowany nastolatek próbuje powiesić się na trzepaku przez klasową piękność, która z lekceważeniem olała jego zaloty; ratuje go okularnica z sąsiedztwa, on zaś zaczyna traktować ją jak przyjaciółkę i nadal próbuje poderwać „najlepszą dupę z IIIc”. Mechanik samochodowy stara się więcej zarobić oszczędzając na kiepskich częściach samochodowych, dzięki temu jest w stanie zapewnić swoim synom podstawową edukację. Dwunastoletni dzieciak zaczyna odkrywać swoją seksualność rozbierając się do naga i tak biegając po sadzie u dziadków radośnie podniecony udaje Tarzana, króla dżungli. Hobbystyczny programista tworzy komputerową grę ułatwiającą gitarzystom zapamiętywanie dźwięków na gryfie; nie rozejdzie się w oszałamiającej liczbie egzemplarzy, ale jeden z nabywców zostanie kilka lat później światowej sławy muzykiem. Prosta krawcowa szyje po znajomości młodej dziewczynie sukienkę, która pomoże jej przejść pozytywnie casting do ogólnokrajowej reklamy. Bogaty prezes lokalnego banku kupuje córce nowe auto i zleca przegląd w sprawdzonym serwisie; pół roku później jego córka ginie w wypadku przekraczając prędkość w drodze do prywatnego liceum. Tradycyjnie wychowana matka karci niemowlę bijąc je delikatnie po rączkach za dotykanie się po genitaliach. Pewien starzec leżący w wielkim, miękkim łożu mówi do swoich bliskich: „Nie martwcie się, kocham was i nigdy nie zapomnę. Przeżyłem z wami wiele wspaniałych chwil, a także wiele trudnych chwil. Tak wiele wzruszeń, radości i niezapomnianych wspomnień. Pamiętacie jak byliśmy wtedy w górach? Ten wieczór nad jeziorem, nagą kąpiel? Albo gdy Malwinka powiedziała po raz pierwszy: „Kupa!”? Bardzo lubiła to powtarzać, pewnie przez nasze śmiechy… Daleka droga ją czekała przez te parę latek, gdy powiedziała mi raz: „Dziadek, kup mi czekoladę, Ale taką z metafizyką!”. O tak, miałem dobre życie. Jakże piękne były tantryczne świątynie w Indiach, wielki kanion, afrykańska sawanna. Jakże mocno odczułem odwiedziny w Auchwitz, widok gruzów WTC, Katyń wraz z cieniem Smoleńska… Jak bardzo nauczyły mnie człowieczeństwa rozmowy z biednymi robotnikami Bangladeszu, wizyty w slamsach, ten eks-biznesmen alkoholik któremu raz postawiłem obiad i poprosiłem, by się przysiadł. Jakże intensywnie było zachorować i ze wszystkich sił czuć, że tak bardzo chce się żyć. Jakże cudownie było znowu wyzdrowieć i być w stanie wziąć udział w biegu survivalowym w bieszczadach. Ach… Tyle wspaniałości. Wieczności by nie starczyło, gdybym chciał wymienić je wszystkie. Dziękuję. Za to, że wszyscy chcieliście przez tyle lat współżyć ze mną duchowo i emocjonalnie po prostu jak rodzina, choć nie raz musiałem być tak trudnym w obyciu. Kocham was. Nie żałuję niczego. Nawet tak wielu błędów młodości, dzięki którym mogłem przeżyć tak wspaniałe życie. Nie lękam się śmierci. Oczekuję jej, bo to jedyne czego jeszcze w tym życiu nie doświadczyłem w całej swej okazałości. Nie płaczcie za mną, proszę… Cieszcie się, żyjcie, nigdy nie mówice sobie: Nie mogę! Nie warto! Nie można! Godźcie się tylko na to, co was satysfakcjonuje. Nie wchodźcie w konflikt ze światem, starajcie się go zrozumieć. Nie nadużywajcie używek, ale też ich ślepo nie unikajcie. Żyjcie w zgodzie ze sobą, a wtedy nauczycie się żyć w zgodzie z samym Bogiem! To już chyba… Koniec… Nie mam już sił. Nie smućcie się tym, co nieuniknione, ja od was wcale nie odchodzę, tylko mojemu ciału skończył się okres trwałości. Może je zmienię na nowszy model… Zawsze pamiętajcie o Miłości. Teraz już czas, by skupić się na sobie. Pozwólcie, że zwrócę swą uwagę ku nadchodzącej śmierci i wkroczę w jedyne miejsce, w które każdy człowiek musi wejść będąc naprawdę samotnym. Żegnajcie…”


„Nie lękaj się wcale; nie lękaj się ni ludzi, ni Losu, ni bogów, ni niczego innego. Nie lękaj się pieniędzy, ni śmiechu ludu głupiego, ni żadnej innej mocy w niebie, na ziemi lub pod nią. Nu jest twym schronieniem, tak jak Hadit twym światłem, a jam jest mocą, siłą, wigorem twych ramion.”
Aiwass/Ra-Hoor-Khuit, AL III:17




piątek, 12 czerwca 2015

2 list do koryntian [2 Kor 5]

Ach ci Krześcijanie!!! So much Love!!! 3>3>3>3>3>3>3>~!!!







 Wiemy bowiem, że jeśli nawet zniszczeje nasz przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli mieszkanie od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie. Tak przeto teraz wzdychamy, pragnąc przyodziać się w nasz niebieski przybytek1o ile tylko odziani, a nie nadzy będziemy2Dlatego właśnie udręczeni wzdychamy, pozostając w tym przybytku, bo nie chcielibyśmy go utracić, lecz przywdziać na niego nowe odzienie, aby to, co śmiertelne, wchłonięte zostało przez życie.A Bóg, który nas do tego przeznaczył, dał nam Ducha jako zadatek3Tak więc, mając tę ufność, wiemy, że jak długo pozostajemy w ciele, jesteśmy pielgrzymami, z daleka od Pana. Albowiem według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy4Mamy jednak nadzieję... i chcielibyśmy raczej opuścić nasze ciało i stanąć w obliczu Pana. Dlatego też staramy się Jemu podobać czy to gdy z Nim, czy gdy z daleka od Niego jesteśmy5.10 Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre. 

Apostolskie działanie

11 Tak więc przejęci bojaźnią Pana przekonujemy ludzi, wobec Boga zaś wszystko w nas odkryte. Mam zresztą nadzieję, że i dla waszych sumień nie ma w nas nic zakrytego.12 Mówimy to, nie żeby znów wam siebie zalecać6, lecz by dać wam sposobność do chlubienia się nami, iżbyście w ten sposób mogli odpowiedzieć tym, którzy chlubią się swą powierzchownością, a nie wnętrzem własnego serca. 13 Jeśli bowiem odchodzimy od zmysłów - to ze względu na Boga, jeżeli przytomni jesteśmy - to ze względu na was7.14 Albowiem miłość Chrystusa8 przynagla nas, pomnych na to, że skoro Jeden umarł za wszystkich8, to wszyscy pomarli815 A właśnie za wszystkich umarł po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał916 Tak więc i my odtąd już nikogo nie znamy według ciała; a jeśli nawet według ciała poznaliśmy Chrystusa, to już więcej nie znamy Go w ten sposób1017 Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto stało się nowe11.18 Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa i zlecił na posługę jednania. 19 Albowiem w Chrystusie Bóg jednał z sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania. 20 Tak więc w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem! 21 
On to dla nas grzechem12 uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą.