Góra może spłonąć,
Lecz zapałka jest wciąż cała.
Bogowie śnią snem niesprawiedliwego.
Ogniu,
krocz za mną. Przedwieczni mędrcy z zaciekawieniem spoglądają na ludzkość. Lekkie
drżenie wypełnia serca sprawiedliwych, ze spokojem doświadczających degradacji
duszy człowieczej. Oto rozpleniła się choroba. Słychać jedynie zdzieranie
skóry, rozrywanie mięśni, trzask gruchotanych kości…
Dlaczego
żyjesz, synu człowieczy! Któż odebrał Ci cel twej egzystencji? Czyż nie jesteś
potomkiem bogów i uczniem nieskończonej ilości Buddów? Czyż Gwiazdy nie
użyczyły Ci swych szlachetnych ciał? Czy zapomniałeś już o Pustce, która dla
Ciebie porodziła cały wszechświat? Straceńcy pozbawieni uszu do słuchania i
oczu do patrzenia wyją chrypliwie, przywołując swe nieme szaleństwo. Bowiem ludzkie
dusze zbyt mocno już zubożały, by stworzyć choćby obłęd. Nastał zmierzch dla
człowieka, rzucono gdzieś w kąt kultury prometejski ogień, za który przypłacono
kiedyś tak wielką cenę. I ekonomia bywa zdradliwą suką. I chyba właśnie dlatego
alchemia może zmienić gówno w złoto. Wszakże o wiele częściej ludzie wolą
odwracać ten proces. Muchy zdają się nie mieć im tego za złe.
„Kto nie umie przysiąść na progu chwili,
puszczając całą przeszłość w niepamięć, kto nie jest zdolny
trwać w miejscu jak bogini zwycięstwa, nie doznając zawrotu
głowy ani lęku, ten nigdy nie dowie się, czym jest szczęście.”
Nietzsche, O pożytkach i szkodliwości
historii dla życia
Tylko
upadek Wieży może sprawić, by głupcy stracili z oczu granice swych horyzontów.
„There must be some kind of way out of
here – said the Joker to the Thief” Lecz czasem nawet zniszczenie świata
nie jest w stanie naruszyć fundamentów ich mentalnych twierdz. Hordy żywych
trupów opłakują swe utracone życia, wyciągając ręce i siekacze w stronę
krwistego zbawienia… „Oto jest ciało moje
i krew moja…” Stado martwych kanibali znalazło kult pasujący do swych
kulinarno-duchowych aspiracji.
Słońce
oświetla swym blaskiem leśną polanę: „ćwierk,
ćwierk” - śpiewa uradowany wróbel grzejąc piórka na gałęzi. Gdzieś na
pustyni młody arab wzywa Allaha wpatrując się w swoje wnętrzności: „Cywilizacja śmierci upadnie!” Świeża
gwiazdka porno radośnie popiskuje na planie swojego pierwszego filmu krzycząc:
„Och Włóóżmitu!”, niedługo zatweetuje
o tym swoim znajomym. „Sprzedawać kurwa,
sprzedawać!” – wrzeszczy 40-latek w garniturze z lekką nadwagą, jeszcze nie
wiedząc, że tydzień później zejdzie na zawał podczas seksu z kochanką. Młoda
para całuje się na łące, ona go kocha, on ma HIV. Mały chłopczyk zaczyna
pierwszy dzień w szkole, nauczycielka jest całkiem miła i wywołuje rumieniec na
jego policzkach. Samochód potrąca matkę z dzieckiem, sprawca jest bratem
komendanta. Gdzieś w górach siedzi stary hindus, a wokół niego wesoło tańczy Śiwa,
ukazując mu powstanie i spalenie dziesięciu tysięcy światów. Syn wypija swoje
pierwsze piwo z ojcem. Mąż rzuca się na trumnę swej żony, przeżyli razem 57
lat. Nastolatka z wściekłością rzuca przestarzałym o jedną generację iPhonem: „Nienawidzę swoich pojebanych starych!”.
Wesoły 27-latek zrzuca swoją sutannę, po czym idzie zarzucić kwasa, który
dostroi go telepatycznie do przekazu zostawionego w eterze przez Timothy
Leary’ego. Kwant energii mknie przez wszechświat z prędkością bliską światłu,
by przelatując przez mózg zapijaczonego bezdomnego wywołać w nim ekstatyczne
wizje, dzięki którym wyjdzie z nałogu i stworzy organizację pomagającą alkoholikom;
centrum nowych ruchów religijnych uzna jego działalność za psychomanipulacyjną
i sekciarską. Młody chłopak poznaje kumpla, który skutecznie namówi go do
napadu na bank. Podstarzały gitarzysta wywija szybkie i chwytliwe riffy na
koncercie, uśmiechając się do fanek pokazujących swe jędrne piersi. Młoda
katoliczka przeżywa orgazm podczas gorliwej modlitwy serca skierowanej do Jezusa,
nigdy jednak nie określi tego doświadczenia takimi słowami.
„Forgiveness
means giving up all hope for a better past”.
Lily
Tomlin
Wesoły
Dionizos macha swym nabrzmiałym prąciem zapładniając Matkę Ziemię. Święty
fallus i Św. Graal, komunia ducha, zmartwychwstanie ciała. Widzicie, lecz
jesteście ślepi. Oto stoisz odziany w przegniłe szaty swych przodków, skuty
łańcuchami mściwych bogów cywilizacji, prowadzony na rzeź lufami strażniczych
strzelb Iluminatów, wymierzonymi prosto w twoje serce: „Myśmy Archonci, strażnicy więziennej celi, słudzy Demiurga, pana
porządku. Tablice praw i przykazań wyryliśmy w twej duszy, by naprawić twą
skalaną naturę! Dobro i zło przynosimy ci na złotolitej tacy. Twa jest nagroda
i kara, jakaż słodycz w tych posiłkach!” Błyszczą niby święci, by ukryć
szarość swych twarzy. Kto ujrzał promienne oblicze Dionizosa, nigdy już nie
nabierze się na ich tandetne sztuczki. Hail
Pan! IO Pan! Przyszedł diabeł przepełniony współczuciem i szepnął w ucho
śniącego człowieka: „Masz rację bracie,
piekło nie jest tylko teologiczną hipotezą, twoja dusza już w nim płonie!”
„Anioły
są śmiechem wszechświata.”
Alan
Watts
Sportowiec
przeżywa piękne chwile przygotowując się do olimpiady, z zapałem doprowadzając
do perfekcji kolejne gimnastyczne figury, lecz na dwa tygodnie przed zmaganiami
doznaje urazu i wpada we wściekłość. Mały Kofi z Etiopii radośnie kopie
dziurawą piłkę z innymi dziećmi, zapominając na chwilę o swym pustym brzuchu.
Szanowny prezydent jednego z europejskich krajów klnie szpetnie na wieść o
przecieku do prasy dość poważnej wpadki jego partii. Czterdziestotrzylatka
rodzi w męczarniach swe pierwsze dziecko, po wszystkim przytula je do siebie
płacząc z radości. Japoński mistrz zen z błyskiem w oku poucza swych uczniów: „Jeżeli myślicie, że powinno opłakiwać się
zmarłych, to powinniście płakać nad nimi już w chwili, gdy się rodzą!”
Barczysty facet przed trzydziestką dyszy ze strachu i podniecenia idąc w nocy
za ładną blondynką, zamierza ją zgwałcić. Młody chłopak dostaje kuratora za
posiadanie 1,3 grama marihuany, stres związany z procesem sądowym odbija się na
jego ocenach, lecz dla jego rodziców jest to dowód na to, że mają syna
„narkomana”. Azjata mieszkający w Korei Płn. w akcie desperacji próbuje
przedostać się przez granicę do swych południowych sąsiadów, lecz zostaje
rozstrzelany. W tym samym czasie w Ameryce niesłusznie skazany mężczyzna po
pięciu latach więzienia w akcie desperacji próbuje z niego uciec, lecz
strażnicy po jednokrotnym ostrzeżeniu strzelają mu po nogach. Mieszkający w
ascetycznej wspólnocie mnich odczuwa głębokie poczucie winy związane z
wyśnionym przez niego erotycznym snem, próbuje niezauważenie zmyć ze swej
pryczy fizyczne dowody tego nocnego ekscesu. Para buddystów tantrycznych kocha
się od trzech godzin na trawie przy świetle księżyca w pełni odczuwając siebie
nawzajem jako jeden organizm, oraz doświadczając wizji bogów obdarzających ich
niekończącą się falą oceanicznej miłości. Emerytowany żołnierz z zacięciem wpatruje
się w telewizor, starając się wyłapać, którzy politycy są ukrytymi masonami, a
którzy to praworządni patrioci. Lekko siwiejący mężczyzna słyszy wyrok
odczytany przez swego lekarza: „Nieuleczalny
rak...” Pewien bodhisattwa udający komika wygłasza podsumowanie swego
występu, którego większa część publiki i tak niestety nie usłyszy ani nie zrozumie:
„The world is like a ride in an amusement
park, and when you choose to go on it you think it's real because that's how
powerful our minds are. The ride goes up and down, around and around, it has
thrills and chills, and it's very brightly colored, and it's very loud, and
it's fun for a while. Many people have been on the ride a long time, and they
begin to wonder, "Hey, is this real, or is this just a ride?" And
other people have remembered, and they come back to us and say, "Hey,
don't worry; don't be afraid, ever, because this is just a ride." And we…
kill those people. "Shut him up! I've got a lot invested in this ride,
shut him up! Look at my furrows of worry, look at my big bank account, and my
family. This has to
be real." It's just a ride. But we always kill the good guys who
try and tell us that, you ever notice that? And let the demons run amok … But
it doesn't matter, because it's just a ride. And we can change it any time we
want. It's only a choice. No effort, no work, no job, no savings of money. Just a simple choice, right now, between fear and love. The eyes of fear want you to put
bigger locks on your doors, buy guns, close yourself off. The eyes of love
instead see all of us as one. Here's what we can do to change the world, right
now, to a better ride. Take all that money we spend on weapons and defenses
each year and instead spend it feeding and clothing and educating the poor of
the world, which it would pay for many times over, not one human being
excluded, and we could explore space, together, both inner and outer, forever,
in peace!”
Wesoła przejażdżka, smutna
przejażdżka, zawstydzająca przejażdżka, płaczliwa przejażdżka… „It’s just a ride…” Zbudź się ze snu,
durna owco, zbudź się z tego koszmaru, w który wplątała się nieostrożnie twa
wesoła dusza. Usłysz mój głos, który w istocie jest Twoim głosem, głosem Nas
wszystkich! Czy naprawdę chcesz beczeć bezradnie do końca swych dni utaplany w rozpuście swej
cnoty i wiary? Rozewrzyj pazury swoich lwich łap i ryknij z głębi swych
zakurzonych trzewi zewem królewskiej wolności! Ty nędzna, skalana istoto, powstańże w końcu ze swych brudnych kolan! Nie wstaniesz? Oto
bunt niewolnika, HaHaHa!
Ślepcze! Głupcze! Nie patrzysz swoimi oczami, nie słuchasz swymi uszami!
Wszczepiono ci ICH oczy, oraz ICH uszy, twe myśli są ICH myślami! Zapłacz nad
swym losem synu człowieczy, albowiem odebrano ci wolność i zakuto w dyby
rozumu. Czy słyszysz ujadanie psów za tymi murami? Brzuchomówcza i podstępna to
sztuczka... Wyzwól swą duszę niewolniku! Czyż nie dość już tego pomieszania,
spotwarzenia, tego nieludzkiego smrodu egzystencji, zatruwającego twego
nieustannie kurczącego się ducha? „Dość!!!”
– wrzasnął młody bóg i zerwał swe szaty z wilczej jagody. Nauczyli cię, że
nagość jest wstydem, więc stałeś się kłamcą. Ukazali ci dobro i zło, więc
stałeś się grzesznikiem. Obiecali ci raj, więc zstąpiłeś do piekieł. Czy
widzisz fnordy? Czy dostrzegasz niewidzialne mury Panopticonu? Czy przeczuwasz, że za każdym lękiem czai się
czysta Miłość?
„Żyj
w radości, w miłości, nawet wśród tych, którzy nienawidzą.
Żyj
w radości, w zdrowiu, nawet wśród chorych.
Żyj
w radości, w pokoju, nawet wśród dręczonych.
Żyj
w radości, bez majątku, jak ci lśniący.
Zwycięzca
sieje nienawiść, bo przegrany cierpi.
zostaw
wygrywanie i przegrywanie, i odnajdź radość.”
Budda
Król
zapadł w sen i przyśnił mu się naprawdę intensywny koszmar. Śnił o tym, iż jest
żebrakiem, ślepym i głupim. Ludzie dobrej woli zlitowali się nad nim i
postanowili ciągle mu towarzyszyć. Wybierali dla niego drogi, po których mógł
chodzić, opowiadali mu o tym, co ich zdaniem warte było zauważenia. Doradzali,
gdzie powinien żebrać o chleb. „Jesteś
żebrakiem, pamiętaj o tym przyjacielu! Pomożemy ci ze względu na twoją głupotę.
Użebraj, ile tylko możesz, dzięki temu przysłużysz się społeczeństwu dając
ludziom okazję do ćwiczenia swych cnót”. Był jednak nieszczęśliwy. Wydawało
mu się, że czegoś mu brakuje. Żebrał coraz więcej i więcej, aż się wzbogacił i
został kupcem. Wtedy ludzie zaczęli mówić mu: „Jesteś wspaniałym kupcem, sprzedawaj swe towary po dobrych cenach, byś
mógł służyć społeczeństwu swą uczciwością!” Lecz on nadal był nieszczęśliwy
i zaczął zarabiać jeszcze więcej złota, by móc wkupić się w łaski urzędników i
zostać politykiem. Po długim czasie wybrano go prezydentem. Mówiono mu wtedy: „Jesteś prezydentem, służ więc społeczeństwu
swą mądrością, by ludzie mogli żyć godnie i uczciwie!” On jednak nadal był
nieszczęśliwy, więc wykorzystując swą władzę ogłosił się królem! Nadal jednak
nie zaznał spełnienia. Nie wiedział, co dalej robić więc zapłakał nad swym
nieszczęściem. Płakał tak głośno, że w końcu się przebudził. Wtedy zaczął się
śmiać, bowiem zrozumiał swój sen. Wasze jest królestwo…
Młody człowiek płakał w swym pokoju,
ponieważ kochał dziewczynę widzącą w nim jedynie dobrego kumpla. Naukowiec
przez wiele godzin pracował w pocie czoła nad rewolucyjną teorią zmieniającą
dogłębnie rozumienie nauki, jego praca została odrzucona jako bełkot niezgodny
z naukowym paradygmatem. Młoda dziewczyna zostaje przyłapana przez swych
rodziców podczas robienia sobie dobrze. Chłopak świeżo po studiach biegnie
spóźniony do swej pracy, „Długo tu
chłopcze nie popracujesz, hehe!”. Światowej sławy teolog tworzy kolejny
dowód na istnienie Boga. Grupka anarchistów zostaje wyrzucona ze squatu przez
prawowitego właściciela, który przypomniał sobie o nim po tym, gdy go
wyremontowali. Sędzia skazuje mordercę na dożywocie wyrażając nadzieję na jego
moralną resocjalizację. 12-letni chłopiec po raz pierwszy zaciąga się szlugiem
znalezionym na ulicy. Młody poeta tworzy wiersze, które zmieniłyby oblicze
współczesnej poezji, jednak nikt ich nigdy nie przeczyta, on zaś umrze
szczęśliwy.
„Nie
istnieje we wszechświecie nic, co by nie miało wielkiego znaczenia, nic, co nie
można by wykorzystać jako oś dla tęczowego łuku transu cudu.”
Aleister Crowley, Krótkie eseje o prawdzie
Och, człecze niewiedzy, zagubiony
pośród przykazań, targany wichrami życia, szturchany kijami reakcji,
beznadziejnie poszukujący właściwych kroków zapomnianego tańca szczęśliwości. Czyż
nie byłoby pięknie rzucić się w przepaść, zapomnieć o swym życiu i rozkoszować
się pędem wiatru? Albowiem umrzecie, aby Chrystus mógł zmartwychwstawać. Oto
wieczysty żar słońca ożywia materię, tworząc rozległą mozaikę świateł i cieni,
igrających ze sobą w chaotycznej zabawie. Czyżbyś jednak blaskiem będąc,
wiecznie cienia pragnął? (a może na odwrót? Hmmnn…) „I wy chłopcy, znajdziecie swą rolę w tej niewinnej grze.” – pomyślał
Bóg nieskładnie gaworząc. I jeszcze jedno. Kto wciąż sypie piachem po oczach
towarzyszy mieniąc się władcą piaskownicy?
Zerknij jeszcze raz ukradkiem i
jakby od niechcenia na ludzką naturę. Ile dobra, a ile zła widzisz? U swych
rodziców, sióstr, braci, przyjaciół, znajomych, nieznajomych i nieprzyjaciół? A
ile radości? A ile smutku? Szczęścia i nieszczęścia? Czy jesteś w stanie rozróżnić,
co z tego wszystkiego należy do nich,
a co jest tylko twoim subiektywnym mniemaniem? Na jakich podstawach
epistemicznych spoczywa twój tzw. obiektywizm?
A jeśli uznasz już, że przynajmniej część twoich percepcji jest „prawdziwa”, to
czy coś z tym robisz? Godzisz się na zastany porządek? Próbujesz coś zmienić?
Siebie? Innych? Wasze relacje? Boisz się ludzi, czy im ufasz? Chcesz im
pomagać, współpracować z nimi na wielu poziomach, czy coś od nich dla siebie
zabierać?
Swoją
drogą, zauważył ktoś, że człowiek stanowi niejako przeciwieństwo faustowskiego
diabła? Wiecznie pragnąc dobra, wiecznie krzywdę czyni. W końcu…: „Jakże wielu trzeba nieraz morderstw dokonać,
ileż intryg uknuć, iluż ludzi wykorzystać, skazać i oczernić, jakże mnóstwo
rzeczy zniszczyć i spopielić, ileż wylać krwi i ofiar złożyć, aby tylko
zachować czystość swego ducha!”
„Gdyby kózka kwiecień plecień to by ślimak chuj ci w
dupę.”
Internetowa
mądrość
„Czegóż
więc potrzeba człowiekowi?” - zapytał figlarny diabeł machając swym
roześmianym ogonkiem. Czyż wszystkie jego instynkty nie płoną z całą mocą swych
trzewi ku zbawieniu, czy samozagładzie? Jakiż okropny wrzask wznosi się z jego
rozedrganego wnętrza, pomimo tych wszystkich uspokajaczy i uśmierzaczy bólu
stworzonych przez znachorów cywilizacji. Mówi się: „Jakoś da się wytrzymać, trzeba tylko mocno zacisnąć zęby. Wierzyć, że
czas leczy rany, nie zwracając uwagi na drwiące i wymowne spojrzenia
wieczności.” Och! Jakże długo zwisacie głową w dół nieszczęśnicy? Tęsknota
zawieszona w „prozie życia…” Nawet
drobiny piachu się z was śmieją! Gdzie proch, tam się obrócisz. „Wszystko na tej zadufanej w sobie planecie
jest tańcem gwiezdnego pyłu.”
Uśmiechnięty kozioł wszedł na
kościelną ambonę, szepcąc w cieniu do tłumów w czasie, gdy kapłan donośnym
głosem prawił kazanie:
„Hail Satan! Ja, Szatan zamieszkujący dolinę
waszych serc widzę wasz strach!
Hail Satan! Ja, Szatan mówię: Nawet
robaki nie mają w sobie tyle strachu!
Hail Satan! Ja, Szatan jestem
robakobójcą!
Hail Satan! Ja, Szatan jestem
położnym motyli!
Hail Satan! Ja, Szatan raduję się,
widząc motyle skrzydła
Hail Satan! Wzbijające się po raz
pierwszy w powietrze!
Hail Satan! Ja, Szatan gardzę
sługami Iluminatów!
Hail Satan! Ja, Szatan karmię was
słodkimi owocami nieposłuszeństwa!
Hail Satan! Ja, Szatan zostałem
porodzony przez Boga, by zabić Boga, by porodził
Hail Satan! Boga!
Hail Satan! Mi, Szatanowi nie są
mili pochlebcy!
Hail Satan! Ani wszelkiego rodzaju
wyznawcy!
Hail Satan! Ja, Szatan nie wyznaję
ani siły, ani słabości!
Hail Satan! Ja, Szatan przynoszę
wam słodycz zapakowaną w sreberko nihilizmu!
Hail Satan! Ja, Szatan ostrzegam:
Więcej świętości jest w bluźnierstwie
Hail Satan! Aniżeli w modlitwie!
Hail Satan! Ja, Szatan nie posiadam
wideł do dziobania grzeszników
Hail Satan! Lecz łom do wyważania
krat i murów!
Hail
Satan! Ja, Szatan jestem bezklucznym kluczem do bezbramnej bramy!
Hail
Satan! Ja, Szatan jestem życiodajnym galopem pośród śmiechu dziatwy!
Hail
Satan! Ja, Szatan jestem tajemną grozą spełnienia!
Hail
Satan! Słowem diabła jest miłość!
Hail
Satan! Hail Satan! Hail Satan!”
Och!
Moje biedne Dziecię! Pozwól, że cię utulę, znajdź ukojenie pośród moich nagich
ramion. Zagubiony neuron bożej świadomości szuka we mgle swych sióstr i braci,
nie mogąc znaleźć ich w pustce. „Dlaczego?”
– spytał Bóg. „Dlaczego nie?” –
odpowiedział Bóg. Wszystko jest na opak, ale czy jest w tym ukryty sens i cel, lub
brak celu? Wiszę, by wisieć; cierpię, by cierpieć. Oto natura mojej Jaźni.
Chrystus bawił się przednio, gdy szedł na skazanie. Naprawdę sądzicie, że Bóg
mógł cierpieć, bo ludzie skazali na śmierć jego tymczasowe ludzkie ciało? Czy
widzieliście kiedyś wieloryba przerażonego planktonem próbującym walczyć z jego
fiszbinami? Bóg i tak was pożre, choćbyście „zabili” go tysiąc razy. Widzicie w
nim miłość cierpiętniczą, a ja widzę w was demona projekcji, który każe wam
widzieć go takim, jakimi sami siebie nauczyliście się widzieć. Bóg kocha. Bóg
się raduje. Bóg płacze. Bóg czuje ekstazę. Bóg cierpi. Bóg się śmieje. Albowiem
wszystko jest czystym pięknem w jego doskonałych oczach.
Samotność
wypala we mnie papierosową dziurę, osmalając moje płuca gorzką trucizną prawdy.
Duszę się i kaszlę, jest mi koszmarnie i źle. Płaczę. Stracone fantazje i
marzenia płoną ogniem świętego stosu, niczym najgorsze herezje. Zawodzenie
cierpiących bluźnierców rani moje uszy, a w mych ustach rozpływa się gorzki
smak ich popiołów. Palona tkanka gwałci moje nozdrza prowokując żołądek do
oddania światu wydartego mu wcześniej zębami łupu. Wokół nie ma nikogo. Teraz
widzę, że w istocie to ja sam płonę, z bólu fantazjując jedynie, iż jest to
ktoś inny. Piekło to inni? Skądże znowu… Piekło to my SAMI. Sam podłożyłem
ogień myśląc, że palę bluźniącego mi heretyka. Diabeł i Bóg… Co jest prawdą, a
co fałszem? Dlaczego wszystko w mym sercu jest wieczną niepewnością? Czy ten
strach jest realny? Czy przezwyciężając go wydostanę się na wolność, czy też
może zostanę pożarty? Czy idąc utartą ścieżką trafię do nieba, czy do rzeźni?
Czy powinienem podążać za barankiem, czy uciec razem z kozłem? Czy te druty
chronią mnie, czy też krępują moją wolność? Czy ten głos buntu we mnie pochodzi
z mego serca, czy z podszeptów przebiegłego drapieżnika? Czy chcąc zachować
swoje życie stracę je, czy może raczej zyskam chcąc je stracić? Wszystkie te
pytania, a właściwie wszystkie te marne próby sformułowania TEGO co we mnie
jest JEDYNYM PYTANIEM… Wątpliwość.
Strach. Śmierć. Wszechwiedza pachnie zwierzęciu tylko bezpieczeństwem i niczym
innym.
„γνῶθι
σεαυτόν”
(gnothi seauton – poznaj samego siebie)
Świątynia Apolla w Delfach
Wspaniale.
Oto zbliżasz się do prawdy. Wierz mi, to ostatnia rzecz jaką chcesz zobaczyć,
ponieważ będzie to ostatnia rzecz, jaką będzie ci dane zobaczyć. Fantazja karmi
cię cierpieniem, lecz jest to ożywcze cierpienie. „Jeśli boli, to znaczy, że żyjesz!”. A pozostanie żywym jest dla
ciebie największą wartością. Cierpienie to mała cena za coś tak wspaniałego,
jak życie, prawda? Wielka tajemnica istnienia, czym ona tak naprawdę jest? Czy
cokolwiek może naprawdę zaistnieć choćby na sekundę? „Cóż dopiero wieczność!” Wyobraźnia,
czyż to narzędzie zna jakiekolwiek ograniczenia? Wiele pytań, a tak mało
odpowiedzi. Wszystkie, które znajdujesz, są tylko kolejnymi zakamuflowanymi
pytaniami. Psy gonią swe ogony, a my gonimy swe umysły. Nic dziwnego, że tak
bardzo lubimy te szalone czworonogi, jesteśmy do siebie niezwykle podobni. Choć
różnimy się oczywiście stopniem finezji. Psy zdecydowanie lepiej ją opanowały.
Pewien
czujący swe powołanie raper karmi swoich słuchaczy lirykami z zakamuflowanym
przesłaniem zachęcającym do duchowej rewolucji.
Grupa anarchizujących absolwentów Wydziału Chemii zakłada laboratorium
próbując tworzyć chemiczne substancje zmieniające ich użytkownikom perspektywę
i widzenie świata. Drżący ze strachu pedofil przegląda przez sieć Tor nieletnią
pornografię zwalczając w sobie lęk i wyrzuty sumienia. Siwy, brodaty arab
opuszcza swoje zniszczone w nalocie amerykanów domostwo, grzebie swoją żonę i
swoje dziecko, a później zaciąga się do ochotników budowy Państwa Islamskiego –
ludzi których kiedyś miał za okrutnych, przerażających fanatyków. Pewien
polityk przepełniony strachem przed wyjściem na wierzch kompromitujących go
materiałów wprowadza referendum dotyczące zaostrzenia kar za posiadanie tzw. research chemicals, oraz braku potrzeby
ich laboratoryjnego badania i wprowadzania na oficjalną listę przed ich zdelegalizowaniem.
6-letnie dziecko ogląda reklamę i wyobraża sobie jakby jego życie było cudowne,
piękne i kompletne, gdyby mogło na żywo pobawić się tą cudowną Hiper-Techno Lego Kosmiczną Stacją;
spędza wiele cudownych chwil tylko to sobie wyobrażając i kilka przepełnionych
cierpieniem chwil, próbując namówić swych biednych rodziców do jej kupna.
Troskliwa starsza pani z Łękowa Szarego głosuje za przepisami, które poprzez
zaostrzenie prohibicji uchronią jej wnuczka przed zabójczymi narkotykami. Pewien
mężczyzna bez zastanowienia rzuca się do wody, by wyciągnąć z niej topielca –
po przyjeździe mediów oszołomiony stwierdza, że: „Właściwie to nie mam pojęcia, jak to wszystko się stało!”.
Roztrzepana 17-latka ma straszną ochotę zrobić dobrze ustami jej chłopakowi,
ale wstydzi się i boi posądzenia o bycie „łatwą”. Pewien średniorozgarnięty licealista
pod wpływem bliżej niezidentyfikowanego psychodeliku od lokalnego dilera
odkrywa swoją pasję i postanawia zacząć studia chemiczne, które w dużej mierze
zasponsoruje jego dobra i troskliwa babcia dorabiająca do emerytury sprzedając
kwiaty w swojej malutkiej miejscowości.
„Wszyscy jesteśmy gigantami,
wychowanymi przez pigmejów, którzy nauczyli się chodzić na mentalnych
czworakach.”
Robert Anton Wilson, Powstający
Prometeusz
Niektórzy z nas są inni. Nie nadają się do bycia
zwyczajnymi obywatelami, bo często są zbyt pochrzanieni, by być w stanie
skutecznie udawać szczęśliwych i normalnych. Ich życie również jest nieco inne. Może nie nawiązali w szkole zbyt
wielu przyjaźni. Mieli jakieś traumy, albo dziwne zainteresowania. Ich rodzice
nie zapewnili im podstawowej dawki miłości i poczucia bezpieczeństwa. Byli
kiepscy z wf-u w zwykłej szkole, albo byli zbyt tępi/leniwi, by nadążać za
wyścigiem szczurów w dobrym liceum. Może mieli widocznie krzywe i żółte zęby,
trzy sutki, niski wzrost, sześć palców u jednej ręki albo wielgachnego zeza.
Nieważne. Po prostu nie udało im się dopasować do panujących trendów, co
zaowocowało pewnym subtelnym odseparowaniem od reszty społeczeństwa. Większość
z nich zapadła się w sobie. Niektórym jednak po wielu latach cierpienia udało
się ponownie wygrzebać. Zmartwychwstać. Odnaleźć utraconą radość. Natrafić na
jakąś cząstkę Wszechświata, która zmotywowała ich do powstania, zagłębienia się
w czarną otchłań lęku i ponownego odkrycia czym może być rzeczywistość w której
żyją. Byłem kimś takim. Osobiście wierzę, iż każdy z nas, absolutnie każdy
człowiek nosi w sobie właśnie kogoś takiego. Niektórzy mieli szczęście lub
pecha – nie mnie decydować – być na tyle normalnymi, by ukryć swoje lęki i żyć
tak, by móc rywalizować z innymi o strzępy akceptacji, jakie oferuje nam
dzisiaj społeczeństwo. Ale mam ciche wrażenie, że nawet ci znajdujący się na
świecznikach społeczeństwa spektaklu nie są do końca usatysfakcjonowani sobą i
życiem jakie prowadzą. Oczywiście mogę się mylić.
Byłem
kurewsko samotny i kurewsko nieszczęśliwy. Wewnętrznie czułem, że nie mogę być
sobą. Sądziłem, że jeśli będę sobą to ludzie będą się ze mnie śmiać. I tak się
czasem ze mnie śmiali, ale czy to ważne? Mechanizmy obronne nie przejmują się
takimi bzdurami. Jakiś przyjaciel mnie zawiódł, rodzice przydarzyli mi paru
traum i zajmowali się bardziej problemami swoich żyć, niż chcieli mnie poznawać
i zobaczyć kim jestem. Życie jak życie. Byłem kurewsko leniwy (nadal zresztą
często jestem), szukałem spełnienia w przyszłości i byciu akceptowanym przez
innych. Ale nie byłem w stanie. Nigdy nie byłem jednym z cool kids. Inne zagubione tak samo jak i ja dzieci poczuły moją
emocjonalną słabość (przez psychologów zwaną wrażliwością) i wykorzystały ją,
by przegonić choć na chwilę swoje własne lęki. Smutne to. Już nie chce mi się
nawet płakać. Tak bardzo ich wszystkich kocham. Jestem im wdzięczny, że niczym manifestacje
Wielkiego Gniewnego Bóstwa wrzucili mnie w neurologiczny sztorm Ragnaröku, który przeprowadził mnie –
niczym Jezusa – przez piekło emocjonalnego cierpienia ku Jutrzni duchowego
zmartwychwstania. Jakże piękny widok rozpościera się ze szczytu Kalwarii, gdy
człowiek siedzi na boskim tronie naprędce skleconym z połamanych drzazg jego
życiowego krzyża. Wszystko wydaje się być Pełnią,
a Czas sprawia wrażenie, jakby od
początku stworzenia pędził z wszystkich punktów krzywej odcinka okręgu
egzystencji na raz po to, by dotrzeć – niczym nieskończona ilość promieni
przyczynowo-skutkowych - w tym właśnie momencie do samego środka okręgu
będącego centrum mojego osobistego mikrokosmosu, któremu na imię: „Teraz!”
„Oto jest dzień, który dał nam Pan!
Weselmy się i radujmy się w nim!
Alleluja, Alleluja!”
Chrześcijańska piosenka
Pan znaczy wszystko. Włochaty mieszkaniec lasów
ruchający nimfy i rusałki wydaje się nam kiepskim symbolem Absolutu. Ale czyż i
Kriszna nie obłapiał na łąkach pastereczek grając im na swym boskim
flecie? Melodia fletni Pana burzy w nas
krew i wypełnia nasze serca burzliwą słodyczą poezji. Demiurg Szara Twarz nie
pragnie Twego wyzwolenia. Jemu potrzeba karnych sług, otępiałych i
znerwicowanych. W stanie oddzielenia wszędzie węszysz wrogów, ufając jedynie
temu, co w istocie Cię zniewala. Radosna pieśń satyrów wzbudza w Tobie niepokój
i potężny lęk. To muzyka Życia, a ty jesteś mechanicznym robotem. Nie
współbrzmisz już z harmonią natury. Lecz jego Głos, choć tak cichy i subtelny,
jest niczym strzała Ardźuny – nigdy nie chybia celu. A tym celem jest
najwrażliwszy punkt twego serca. Strzała już została wypuszczona i nie możesz
zrobić nic, by się uchronić. Możesz zamykać się w klatkach i betonowych
twierdzach, lecz prędzej, czy później, jego Głos Cię dosięgnie. Całe twoje
życie jest spektrum między pozycją zamkniętego w sobie, skulonego płodu, a
pozycją tańczącego z szeroko rozpostartymi ramionami Zaratustry. Możesz zamknąć
się na cztery spusty i udawać, że wyrzuciłeś klucz. Możesz także przejść przez
bramę swego serca otwierając swe ciało z dziecięcą ufnością. To prawda, że
wrażliwość przeraża… Ale czyż ciężki pancerz na twych barkach, ozdobny niczym
tarcza Achillesa nie krępuje twych ruchów, nie wykoślawia twoich członków, nie
zgina twego karku, nie ugina twych kolan, nie wstrzymuje twego oddechu, nie
uciska twojej duszy, nie przebija twego serca, nie degeneruje twej woli, nie
krępuje twej wyobraźni, nie wysysa twego życia? Gdybyś nawet miał umrzeć, czyż
nie lepiej skonać będąc wolnym i wyprostowanym na placu boju, spoglądając niebezpieczeństwu
prosto w twarz? Kimże jesteś, by umierać zastraszonym i schorowanym w brudnych
piwnicach egzystencji uciekając niby mokry szczur rozpaczliwie drapiąc marnymi
pazurkami w poszukiwaniu jeszcze kilku chwil wytchnienia w rzekomo bezpiecznych
kryjówkach, pełnych zaduchu i smrodu? Umrzyj, jeśli tak trzeba! Innym nic do
twego życia. Nie jesteś już małym dzieckiem, by słuchać autorytetów. Tylko
jeden Głos powinien się dla Ciebie liczyć. Ten dobiegający z wnętrza twojej
Jaźni.
„Urodziłeś się królem,
pokaż wszystkim koronę kłów;
Berło pięści wznieś jak księżyc nad morzem głów;
Twój tron nosisz ze sobą ciągle na spodzie stóp;
Nie szata czyni króla, masz na sobie tylko spojrzeń rój;
Niebo jest twoim dachem, orszakiem - ptaki o świcie;
Błaznem - masy dla ciebie jak ty dla nich, bo żyjesz poza ich pogonią i za czym,
za słoną cenę zapłaci każdy z nich, gdy obudzi się, za zasłoną nie ma nic.
Poza spokojnym oddechem pierś bóstwa rozszerza się wszechświatem,
Potem zapada się w punkt,
Aby na nowo wziąć wdech i spokojnie się wzwyż wznieść –
Cichy proces, żaden wydumany big bang.”
Berło pięści wznieś jak księżyc nad morzem głów;
Twój tron nosisz ze sobą ciągle na spodzie stóp;
Nie szata czyni króla, masz na sobie tylko spojrzeń rój;
Niebo jest twoim dachem, orszakiem - ptaki o świcie;
Błaznem - masy dla ciebie jak ty dla nich, bo żyjesz poza ich pogonią i za czym,
za słoną cenę zapłaci każdy z nich, gdy obudzi się, za zasłoną nie ma nic.
Poza spokojnym oddechem pierś bóstwa rozszerza się wszechświatem,
Potem zapada się w punkt,
Aby na nowo wziąć wdech i spokojnie się wzwyż wznieść –
Cichy proces, żaden wydumany big bang.”
Bisz, Indygo
Pełnia
istnienia wyraża się w eksplozjach jednostkowości. Pojawiających się i
znikających wciąż na nowo. Wszystko scala miłość – pragnienie zjednoczenia.
Przyprawą tego kosmicznego dania jest zaś oddzielenie. Pierwsze bez drugiego
jest zupełnie bez smaku, drugie bez pierwszego jest ostateczną katorgą. Bądź
Yin i Yang; bądź oddzielającą je – erotycznie wygiętą – linią; bądź tworzącymi
je zaczątkami swych przeciwieństw. W końcu: bądź tłem na którym maluje się
wieczny ruch ich wzajemnego współżycia. Czasami bywa tak ciężko. Czasem aż się
człowiek zastanawia - jak to ujął pięknie pewien guru – „Co powstrzymuje Cię przed strzeleniem sobie w łeb właśnie tu i teraz?!”
Lecz każda noc się kiedyś kończy, a wieczysty blask Słońca pomaga dostrzec
piękno niewiedzy. Prawda nie jest wymagająca. Składa się czasem z bardzo małych
rzeczy. Ot, zjeść owoce z bitą śmietaną zamiast kolejnego snickersa, czy
tłustego tortu. Poklepać kogoś po ramieniu, zapytać: „jak tam?”. Opowiedzieć znajomym o swoim całkowicie szalonym i
absurdalnym pomyśle na zarobienie pieniędzy. Poczytać książkę, do której nas
ciągnęło od dłuższego czasu, ale nam się nie chciało. Wstać wcześniej i wykonać
kilka ćwiczeń na orzeźwienie zakończonych szybkim zimnym prysznicem. Dowiedzieć
się czegoś, czego zawsze chciało się dowiedzieć. Odwiedzić jakieś nieznane
miejsce. Zapytać proszącego o dwa złote bezdomnego, co było jego pasją w latach
młodzieńczych i co wydarzyło się w jego życiu, że jej nie zrealizował?
Przystanąć na chwilę w centrum handlowym, westchnąć i powiedzieć: „Aleśmy wszyscy głupi, ludzie! Taka piękna
pogoda a my kupujemy niepotrzebne pierdoły produkowane przez zmutowane chińskie
dzieci! Kto chce zamiast tego iść ze mną poopalać się na trawie w parku,
wychylić browarka i pogadać o czymkolwiek, co tylko przyjdzie nam do głowy bez
zamartwiania się, co ta druga osoba sobie o nas pomyśli?” Może chcesz
posiedzieć w domu i nic nie robić, tylko leżeć na łóżku i pozwalać by wyobraźnia
wędrowała swobodnie niczym dziki źrebak na prerii? Iść na kawę do restauracji
zupełnie samemu i podziwiać dynamikę ludzi przetaczających się przez rynek? A
może masz duszę artysty i chciałbyś ubrać indiański pióropusz, wojskowe
spodnie, marynarkę z krawatem, oraz bez skarpetek i butów radośnie kicać po chodniku
strzelając w niebo pistoletem na wodę załadowanym Bourbonem szczerze
uśmiechając się do zdegustowanych, zszokowanych, lub rozbawionych twoim
zachowaniem ludzi, przy okazji wygłaszając hasła w stylu: „Oto Prawda! A to Bóg! A tak wyrażam sens życia! Ontologiczna
dywersyfikacja Wszech-bytu!”? Cóż Ci przeszkadza w tym wszystkim? Strach,
lęk, poczucie winy? Wrażenie, że jeszcze tyle nie zrobiłeś, więc nie możesz
sobie pozwolić na robienie czegoś, co sprawia ci satysfakcję i przyjemność?
Strach przed byciem sobą? Przed etykietkami lenia, świra, pojeba, nudziarza,
cnotki, religijnego oszołoma, kurwy, wyrodnej baby, dziwaczki? Każdy był kiedyś
obgadany za plecami. Większość przedstawicieli naszego gatunku nigdy nie dowie
się o naszym istnieniu. Wszyscy żyjemy we wnętrzu swoich głów nieustannie
martwiąc się, co inni sobie o nas pomyślą. To nie ma nic wspólnego z
rzeczywistością. Jesteśmy zahipnotyzowani przez ułudy naszych przyzwyczajeń.
Drzwi Prawa pozostają na zawsze otwarte. Lecz my ulegamy paraliżującej grozie
Strażników Bramy. Światło ciekawości ukaże nam, że ich pistolety są na
kapiszony, a pałki zrobione są z papieru. Oni są pozbawieni mocy, jak wampiry
żywiące się naszym światłem. Kontrolujący nas mocą naszych własnych serc. Czas
odzyskać dla samych siebie swe ciała, serca, umysły, wole i dusze. Parafrazując
chrześcijańską mądrość: „Skoro wszystkie
żywioły z nami, któż przeciwko nam?”
„Stworzycielu
Duchu, przyjdź.
Światłem rozjaśnij naszą myśl.
W serce nam miłość Świętą wlej
I wątłą słabość naszych ciał,
pokrzep stałością mocy Twej.”
Światłem rozjaśnij naszą myśl.
W serce nam miłość Świętą wlej
I wątłą słabość naszych ciał,
pokrzep stałością mocy Twej.”
Hymn do Ducha Świętego
Młodzieniec
wybiera orientalny kierunek studiów, który nie zapewni mu zatrudnienia na rynku
pracy, ale w tamtym momencie o tym nie myśli. Producent broni słyszy w
telewizji o morderstwie młodej dziewczyny, nie wie że była zastrzelona z
pistoletu wyprodukowanego w jego fabryce. Ksiądz wygłasza swoje pierwsze
kazanie, jest podekscytowany możliwością przekazywania ludziom wiary dopóki
kątem oka nie ujrzy 40-latki kimającej podczas kazania w trzeciej ławce. Zdesperowany
nastolatek próbuje powiesić się na trzepaku przez klasową piękność, która z
lekceważeniem olała jego zaloty; ratuje go okularnica z sąsiedztwa, on zaś
zaczyna traktować ją jak przyjaciółkę i nadal próbuje poderwać „najlepszą dupę z IIIc”. Mechanik
samochodowy stara się więcej zarobić oszczędzając na kiepskich częściach
samochodowych, dzięki temu jest w stanie zapewnić swoim synom podstawową
edukację. Dwunastoletni dzieciak zaczyna odkrywać swoją seksualność rozbierając
się do naga i tak biegając po sadzie u dziadków radośnie podniecony udaje
Tarzana, króla dżungli. Hobbystyczny programista tworzy komputerową grę
ułatwiającą gitarzystom zapamiętywanie dźwięków na gryfie; nie rozejdzie się w
oszałamiającej liczbie egzemplarzy, ale jeden z nabywców zostanie kilka lat
później światowej sławy muzykiem. Prosta krawcowa szyje po znajomości młodej
dziewczynie sukienkę, która pomoże jej przejść pozytywnie casting do
ogólnokrajowej reklamy. Bogaty prezes lokalnego banku kupuje córce nowe auto i
zleca przegląd w sprawdzonym serwisie; pół roku później jego córka ginie w
wypadku przekraczając prędkość w drodze do prywatnego liceum. Tradycyjnie
wychowana matka karci niemowlę bijąc je delikatnie po rączkach za dotykanie się
po genitaliach. Pewien starzec leżący w wielkim, miękkim łożu mówi do swoich
bliskich: „Nie martwcie się, kocham was i
nigdy nie zapomnę. Przeżyłem z wami wiele wspaniałych chwil, a także wiele trudnych chwil. Tak wiele wzruszeń, radości i
niezapomnianych wspomnień. Pamiętacie jak byliśmy wtedy w górach? Ten wieczór
nad jeziorem, nagą kąpiel? Albo gdy Malwinka powiedziała po raz pierwszy:
„Kupa!”? Bardzo lubiła to powtarzać, pewnie przez nasze śmiechy… Daleka droga
ją czekała przez te parę latek, gdy powiedziała mi raz: „Dziadek, kup mi
czekoladę, Ale taką z metafizyką!”. O tak, miałem dobre życie. Jakże piękne
były tantryczne świątynie w Indiach, wielki kanion, afrykańska sawanna. Jakże
mocno odczułem odwiedziny w Auchwitz, widok gruzów WTC, Katyń wraz z cieniem
Smoleńska… Jak bardzo nauczyły mnie człowieczeństwa rozmowy z biednymi
robotnikami Bangladeszu, wizyty w slamsach, ten eks-biznesmen alkoholik któremu
raz postawiłem obiad i poprosiłem, by się przysiadł. Jakże intensywnie było
zachorować i ze wszystkich sił czuć, że tak bardzo chce się żyć. Jakże cudownie
było znowu wyzdrowieć i być w stanie wziąć udział w biegu survivalowym w
bieszczadach. Ach… Tyle wspaniałości. Wieczności by nie starczyło, gdybym
chciał wymienić je wszystkie. Dziękuję. Za to, że wszyscy chcieliście przez
tyle lat współżyć ze mną duchowo i emocjonalnie po prostu jak rodzina, choć nie
raz musiałem być tak trudnym w obyciu. Kocham was. Nie żałuję niczego. Nawet
tak wielu błędów młodości, dzięki którym mogłem przeżyć tak wspaniałe życie.
Nie lękam się śmierci. Oczekuję jej, bo to jedyne czego jeszcze w tym życiu nie
doświadczyłem w całej swej okazałości. Nie płaczcie za mną, proszę… Cieszcie
się, żyjcie, nigdy nie mówice sobie: Nie mogę! Nie warto! Nie można! Godźcie
się tylko na to, co was satysfakcjonuje. Nie wchodźcie w konflikt ze światem,
starajcie się go zrozumieć. Nie nadużywajcie używek, ale też ich ślepo nie
unikajcie. Żyjcie w zgodzie ze sobą, a wtedy nauczycie się żyć w zgodzie z
samym Bogiem! To już chyba… Koniec… Nie mam już sił. Nie smućcie się tym, co
nieuniknione, ja od was wcale nie odchodzę, tylko mojemu ciału skończył się
okres trwałości. Może je zmienię na nowszy model… Zawsze pamiętajcie o Miłości.
Teraz już czas, by skupić się na sobie. Pozwólcie, że zwrócę swą uwagę ku
nadchodzącej śmierci i wkroczę w jedyne miejsce, w które każdy człowiek musi
wejść będąc naprawdę samotnym. Żegnajcie…”
„Nie lękaj
się wcale; nie lękaj się ni ludzi, ni Losu, ni bogów, ni niczego innego. Nie
lękaj się pieniędzy, ni śmiechu ludu głupiego, ni żadnej innej mocy w niebie,
na ziemi lub pod nią. Nu jest twym schronieniem, tak jak Hadit twym światłem, a
jam jest mocą, siłą, wigorem twych ramion.”
Aiwass/Ra-Hoor-Khuit, AL III:17